Służba w szpitalu
W szpitalu. Rozalia pierwsza z prawej
Rozalia zatrzymała się w Krakowie u znajomej staruszki. Pomagając jej w prowadzeniu domu, zastanawiała się nad dalszym kształtem życia. Niejednokrotnie odwoływała się do przeczytanej niegdyś biografii św. Franciszka Salezego, zachęcającej do systematycznej pracy nad sobą. Po kilku miesiącach, w kwietniu 1925 roku, została zatrudniona w szpitalu św. Łazarza. Od wszelkich obaw silniejszy był wewnętrzny głos, utwierdzający ją w przekonaniu o słuszności wyboru:Moje dziecko! W szpitalu jest miejsce dla ciebie, z mojej woli ci przeznaczone.
Początkowo skierowano Celakównę do pracy na oddziale chirurgicznym, wkrótce jednak przeniesiono ją na oddział chorób skórno-wenerycznych. Zadanie wydawało się przerastać siły młodej kobiety, przerażonej nie tylko ciężarem obowiązków, ogromem widzianych co dnia cierpień fizycznych, ale i nieładem moralnym, którego skutkiem było wiele chorób leczonych w tej części szpitala. Zniechęcona zachowaniem pacjentów, skarżyła się spowiednikowi: Ojcze, ja idę ze szpitala.
W takich warunkach stanowczo nie mogę pozostać. Nie mogę tego znieść, że te osoby tak obrażają Pana Jezusa, a przy tym może to szkodzić mej duszy. Wyraźne polecenie kapłana zadecydowało o pozostaniu w pracy.
Z czasem Rozalia nauczyła się odczytywania Bożych zamiarów w trudach szpitalnej posługi. Odważyła się na podjęcie nielubianych przez personel nocnych dyżurów, szukając umocnienia w modlitwie: Panie Jezu, jeżeli jest w tym wola Twoja, to daj mnie ciężkie dyżury i łaskę do sumiennego wypełnienia, by Cię więcej nie obrażali i nie marnowali łaski, przywiązanej do nocnego czuwania przy chorych. Zamieszkała w szpitalu, tym sposobem stawała się bardziej dyspozycyjna, w każdej chwili mogła zająć się pacjentami. Po pewnym czasie zdolna była już napisać: Praca przy chorych jest tak piękna, jak może żadna inna, zwłaszcza przy chorych wenerycznie.
Intensywny wysiłek nie przeszkadzał w głębokim życiu modlitwy. Wyczulona na Boże natchnienia, Rozalia doświadczała szczególnych widzeń. Jedno z nich, z 11 czerwca 1926 roku, pozwala zrozumieć zaangażowanie pielęgniarki, znajdującej siłę w bliskości Chrystusa, mówiącego do niej: Ja tak kierowałem życiem twym, że cię tu przyprowadziłem. Ja dawałem ci tę nieprzepartą tęsknotę do Siebie (...).
Wiesz o tym, że jestem zawsze z tobą i wspieram cię moją łaską, i nadal przy tobie pozostanę; a chociaż Mnie nie widzisz jak teraz, masz Mnie widzieć oczyma duszy i w to wierzyć, bo gdybym nie był przy tobie, sama nigdy byś nie mogła się ostać w tych warunkach. Wizje zawierały też pouczenia dotyczące kształtu codzienności: Masz ukochać całym sercem życie ukryte, zapomniane; taką pracę, która nie ma żadnego uznania i znaczenia w oczach ludzkich.
Unikaj czynów głośnych, którymi się ludzie zachwycają, bo takie czyny zazwyczaj nie mają żadnego znaczenia w oczach moich, bo są skażone miłością własną. Ludzie zawsze patrzą na stronę zewnętrzną, a Ja patrzę na serce: na czystość intencji. Sądy ludzkie są zupełnie inne niż sądy Boże.
Rozalia usłyszała w swym sercu także zapowiedź przyszłych doświadczeń: Ja cię będę krzyżował, upokarzał, ale ty się w duszy będziesz z tego cieszyć. Ty będziesz bardzo cierpieć (...) Ludzie tobą wzgardzą, mówić będą źle przeciw tobie, lecz Ja to dopuszczę na ciebie, by Bóg przez to był uwielbiony. Dlatego tak z tobą będę się obchodził, bo mam względem twej duszy pewne zamiary, ale aby one się w tobie urzeczywistniły, musisz być wierną mej łasce w każdej rzeczy.
Epizod zakonny
Zaangażowanie w służbę chorym nie zagłuszyło pojawiających się od dawna myśli o poświęceniu się Bogu w życiu zakonnym. Od momentu przybycia do Krakowa Rozalia, częstokroć z poparciem kapłanów, ubiegała się o przyjęcie do zakonów kontemplacyjnych; marzyła o Karmelu, zgłaszała się do sióstr wizytek i norbertanek, a w końcu, posłuszna poleceniu spowiednika, zwróciła się do sióstr klarysek. Te ostatnie przyjęły ją do krakowskiego klasztoru na czas próby w dniu 15 grudnia 1927 roku. Celakówna tak uzasadniała swą decyzję: Poszłam, by w klasztorze kochać więcej Pana Jezusa i lepiej Mu służyć.
Na wstępie powiedziałam Panu Jezusowi, dlaczego przyszłam do zakonu: by Go kochać tak, jak tego jest godzien; następnie, by się nauczyć cierpieć w milczeniu i ukryciu, a przez modlitwę, ofiarę z siebie i cierpienie miłośnie przyjęte oraz doskonałe poddanie się woli Bożej - zdobywać dusze Jezusowi. Szlachetne intencje zderzyły się z usłyszanym nie po raz pierwszy wewnętrznym głosem, który w chwili, gdy Rozalia przekraczała próg klauzury, oznajmił: Tu nie twoje miejsce. Wola Boża jest inna względem ciebie.
Mimo tego ostrzeżenia Celakówna z całym zapałem starała się wdrażać w życie zakonne. Siostry widziały w niej postulantkę wyjątkowo gorliwą, nieustannie skupioną na Bogu, rozmodloną i chętną do wszelkiej pomocy. Wyróżniała się posłuszeństwem i pobożnością.
Po dwóch miesiącach pobytu w klasztorze niespodziewanie zapadła jednak na zdrowiu. Wynik badania lekarskiego przesądził o losie Rozalii: przełożone orzekły, że jej kondycja nie pozwala na znoszenie trudów życia zakonnego. 1 marca 1928 roku Celakówna z głębokim smutkiem opuściła więc mury klasztoru.
W późniejszych latach znalazła ostateczne pocieszenie w wizji św. Teresy z Avila - w słowach wypowiedzianych przez reformatorkę zakonu karmelitańskiego: Nie przyswajaj sobie innego ducha.
Twój duch jest duchem Karmelu, mimo że nie jesteś w zakonie. Pan Jezus zaprowadzi cię swą drogą na szczyt doskonałości, drogą krzyża, którą On sam szedł.